#122 Jak to jest być w związku z "Holendrem"?

 WITAM KOCHANYCH CZYTAJĄCYCH! ♥


Wydawało mi się, że związki osób z dwóch różnych krajów nie są już takim zaskoczeniem w dzisiejszych czasach. Świat jest otwarty, ludzie podróżują, poznają się, zakochują i tak to właśnie leci. Mój B. był przez pewien czas jednak sensacją. Mój ś.p. tata był z tego powodu jakoś dziwnie dumny. Chwalił się wszystkim znajomym, że jego córcia ma chłopaka "holendra". Sąsiedzi mojej mamy dosłownie powitali go chlebem i solą, albo raczej polskim rosołem, co w sumie było miłe, gdyby nie to, że ze mną ledwo się przywitali, choć znamy się całe życie. Nie zrozumcie mnie źle, cieszę się że mój ukochany został tak ciepło przyjęty, ale sam fakt bycia kimś z zagranicy robił w moich oczach większe wrażenie na ludziach niż on sam. Nie mniej jednak, każdy kto lepiej go poznał, na prawdę go polubił nie tylko dlatego, że jest Holendrem, ale po prostu za to, jaki jest. Stąd też to słówko w cudzysłowie.
Ale może od początku jak to wszystko się zaczęło? 
Nie zamierzam zdradzać mojego prywatnego życia w szczegółach, jednak stwierdziłam, że o tej części mojego życia chciałabym coś napisać. 
Poznaliśmy się lata temu, w roku 2016, gdy zaczęłam moją pierwszą w życiu pracę, załatwioną przez siostrę, która też tam pracowała. B. był tam kucharzem, a ja pomagałam akurat na zmywaku. Początki nie były lekkie, ale koniec końców przepracowałam tam całych 5 lat. Gdzieś wiosną 2019 roku zaczęliśmy się ze sobą spotykać i tak jesteśmy razem do dzisiaj. 
W pracy przez pierwsze lata dużo rozmawialiśmy po angielsku. Mój ówczesny kolega chciał troszkę podszlifować swoje umiejętności, a że ja rozmawiałam w tamtym czasie na prawdę dobrze (co po latach rozmawiania po niderlandzku oczywiście osłabło), a ja chętnie poszłam z nim w końcu na spacer i tak trwa ten spacer już dobrych 5 lat. Mój holenderski był wtedy na poziomie komunikatywnym. Dopiero co skończyłam kursy językowe, ba byłam jeszcze w ich trakcie! tak więc nasze rozmowy szły 50/50 po angielsku i holendersku. Pierwsze spotkania z przyjaciółmi mojego ukochanego były męczące pod względem rozumienia. Trzeba było zwalniać tempo, nie jeden raz coś tłumaczyć. Niektórzy znajomi mieli nawet czelność powiedzieć, że z tego związku nic nie będzie. Chętnie pokażę im teraz środkowy palec :) W moim domu, albo raczej u mojej siostry, gdzie mieszkałam przez pierwsze lata pobytu w Holandii, rozmawiało się po holendersku, moja siostra i jej córka znają język, mój szwagier nie czuje się w swoim żywiole, gdy używa tego języka, ale dobrze dogadywał się od początku ze swoim nowym szwagrem. Moja siostra raczej nie dogadywała się z B. jako koledzy w pracy, ale prywatnie szło to w lepszym kierunku, choć na pewno musiała się chwilę przyzwyczajać, gdy przypadkiem B. przyszedł na dół na kawę z jeszcze mokrymi po prysznicu włosami :P 
Moja mama i mój ś.p. tato nie znają angielskiego, więc przy naszym pierwszym pobycie w Polsce robiłam dużo za tłumacza. Było to wyzwanie, ale mu sprostaliśmy. Mój brat i mój ukochany rozmawiali sobie łamaną angielszczyzną, ale wszyscy koniec końców się polubili. Odwrotność tej sytuacji jest taka, że mój chłopak widuje się z moją rodziną (poza siostrą, która mieszka ze swoją rodziną 10 kilometrów od nas) raz do roku. Ja czułam się od początku mile widziana w rodzinie mojego ukochanego, choć jak już wspomniałam zrozumienie czegokolwiek trwało chyba latami. Nie powiem, codziennie uczę się tego języka, nie jest tak, że mówię wspaniale, ale rozmowy przychodzą mi dużo bardziej naturalnie, co pozwoliło mi się rozluźnić w związku z tym.
Zamieszkaliśmy razem rok po "randkowaniu", po wzlotach i upadkach, rozstaniach i powrotach. Udało nam się poznać nawzajem lepiej niż komukolwiek innemu. Zamieszkaliśmy wspólnie podczas pandemii, co prawie skończyło się rozstaniem, ale koniec końców wyszliśmy z tego jedynie znacznie silniejsi (ponownie powinnam wystawić środkowy palec dla zasady). 
Każdy związek jest inny, zwłaszcza związki multikulturalne, jak nasz. Każda rodzina, każda osoba ma własne normy i wartości, dlatego nie mogę powiedzieć, jak to jest być z holendrem, mogę Wam powiedzieć, jak to jest z tą konkretną osobą. Dzięki temu związkowi otrzymałam pewną wolność, aby odkrywać siebie. Ponieważ przez pewien czas przechodziłam przez kryzys tożsamościowy, mój ukochany był dla mnie dobrym wsparciem. Dzieli nas prawie 9 lat różnicy, dlatego niektóre problemy z którymi się borykałam jako osoba, B. widział już we własnym życiu i był w stanie dać mi jakąś dobrą wskazówkę.
Zbudowaliśmy, jak mi się przynajmniej dziś wydaje, mocny związek, znamy się na wylot i jesteśmy w stanie wspierać i motywować się nawzajem. Wszelkie różnice, jakie wydawały się nas dzielić, cóż zaakceptowaliśmy swoje wady i zalety, ponieważ każdy je ma. Czyli jak w każdym jednym związku.
Ale co jest w nim takiego wyjątkowego? Nie wiem, czy to coś normalnego w Holandii, czy tylko coś specyficznego dla mojego B, ale na pewno wyjątkowe jest, że mamy takie urozmaicone życie polsko-holenderskie. Kiedy jedziemy na wakacje do Francji, gdzie poznajemy jakiegoś francuza, który zna dużo polskich słów i wymieniają się nimi nawzajem. Wyjątkowe jest, kiedy B. pyta mnie czy zrobimy dzisiaj typowo polskie "placki ziemniaczane", ta nasza więź i to że udało nam się to wszystko pogodzić. Czasami nadal mamy odmienne zdania, jak każdy. Widzę mentalną różnicę, między nami, a parami z tego samego kraju. O Polakach mówi się, że są gościnni, o holendrach zaś, że są skąpi. My znaleźliśmy ten mentalny złoty środek. Nigdy  nie lubiłam tego wystawiania się po polsku, tylko po to, żeby później połowę wyrzucić, np. na urodzinach. Ale też nieraz opierdzielam mojego chłopaka, że trzeba by zrobić coś więcej. I tak się właśnie uzupełniamy, niczego nam nie brakuje. Staramy się chociaż raz do roku jechać/lecieć do Polski. Bart nie robi mi awantur, gdy chcę raz na jakiś czas polecieć sama, do mamy i mojej przyjaciółki na głupi weekend, aby po prostu chwilę być z moimi bliskimi. B. wskakuje do samochodu i 5 minut później już to wszystko ma. Ja natomiast muszę być pół dnia w drodze, tylko po to, aby doświadczyć tego, co ona ma na miejscu. Taki był mój wybór, choć czasami mu zazdroszczę tego, że ma to wszystko tutaj, a ja nie. Ciężko jest zbudować przyjaźnie za granicą.
Trochę z innej beczki, ale również warto o tym wspomnieć, ostatnio pisałam o jednej z imprez, o jednym festiwalu, na którym była moja koleżanka z pracy. To jest chyba jedyna głębsza znajomość, wartościowa znajomość, mogłabym ją już nawet nazwać przyjaźnią, którą udało mi się tutaj zbudować. I pewnie to w dużej mierze dlatego, że mamy wspólne doświadczenie jakim jest emigracja. Oczywiście mamy wspólnych znajomych, ale przyjaciele mojego chłopaka, mimo że ich lubię, nie zostaliśmy przyjaciółmi. Nie jest to tak, że nie chcę. Ale moje prawdziwe przyjaźnie zostały w Polsce. I tego nikt mi nie zastąpi :) 
Przed napisaniem tego postu, miałam tyle w głowie do przekazania, a teraz mam wrażenie, jakbym w sumie napisała o wszystkim, ale i o niczym....a może tak... 

Macie jakieś pytania, które chcielibyście zadać? 
Uściski, Kasia


Komentarze

Zajrzyj na FB!

Instagram