#138 Co u mnie słychać - Luty

 Witam kochanych czytających!


Na sam koniec szybko mijającego, krótkiego miesiąca, jakim jest luty - mały update blogowy. Zostałam żoną! 14 lutego, w same Walentynki powiedzieliśmy sobie to krótkie słówko: TAK, czy też w naszym przypadku JA. Był to wyjątkowy dzień, tak jak powinno. A nie obyło się bez utrudnień, zacznę od początku.
Datę w urzędzie wyznaczyliśmy jakieś pół roku wcześniej, z mojej inicjatywy właśnie tego dnia. Myśl była taka, że będzie to pamiętna data, a w dodatku zaraz przed pierwszą rocznicą śmierci mojego taty, która wypadała zaraz 4 dni później, czyli 18-stego lutego. Nie zamierzałam się smucić i mazać tego dnia. Mama i mój brat, wraz z moimi najlepszymi przyjaciółmi z Polski (poza moją najlepszą przyjaciółką, której niestety nie udało się przylecieć ze względu na jej zdrowie, ale już jest na szczęście lepiej <3), przylecieli do nas już w środę przed wielkim dniem (wypadał on w piątek). W czwartek rano dolecieli jeszcze mój najlepszy przyjaciel ze swoim partnerem z Anglii. Reszta gości była tutaj na miejscu. W dzień przylotu mojej rodziny, odbierając ich razem z moim teraz już mężem z lotniska, byłam w trakcie kończenia antybiotyku. Dwa tygodnie przed ślubem, może troszkę wcześniej mieliśmy w Holandii epidemię grypy, która również zawitała do mojego miejsca pracy. Dwa tygodnie leżałam w domu patrząc jak mój wtedy jeszcze narzeczony razem z moim szwagrem przygotowywali nasze podwórko do wesela. Kiedy już myślałam, że mi lepiej, gorączka wracała, a w pewnym momencie straciłam całkowicie głos. Przyznam szczerze, że bałam się, czy będę na własnym weselu... W Holandii nie chętnie dają antybiotyki. Na grypę mówi się, że nie podaje się antybiotyków, bo to infekcja wirusowa, a antybiotyk działa na bakterie. Jednak, gdy do wszystkiego doszły mi zatoki i po raz trzeci wylądowałam u lekarza dostałam na ostatnią chwilę antybiotyk i tak udało mi się wydobyć z siebie parę słów, w tym jedno najważniejsze (powiedziałam je nawet z jakiś dziwnych ślubnych nerwów dwa razy :D). Po 22 podczas naszego wesela, które urządziliśmy w domu (podwórko szczelnie zostało zamknięte, aby nikt nie zmarzł, bardzo fajnie nam to wyszło), podczas wielkiego wejścia i "pierwszego tańca", który był totalnie improwizowany, wydałam z siebie okrzyk, po czym ponownie praktycznie straciłam głos i musiałam ssać strepsilse przez resztę wieczoru.
Ogólnie miałam dwa tygodnie wolnego, gdy już podniosłam się z kanapy i odebrałam wszystkich gości zaczęło się latanie pełną parą. Lotniska, sklepy, gotowanie, dekorowanie. Miałam wspaniałe wsparcie w naszych bliskich, wszystko dopięliśmy na ostatni guzik, dosłownie na ostatnią chwilę. Nie organizowaliśmy wielkiego przyjęcia, jednak przygotowań było sporo. Z zaproszonych 40 osób pojawili się prawie wszyscy, ciasta i sałatek po weselu jeszcze zostało, tak samo jak butelek wina. Wszystko bardzo fajnie się udało, poprzez małe grono zaufanych i bliskich nam osób udało nam się stworzyć cudowną atmosferę, wszyscy się wybawili, nawet panna młoda, która niedomagała. Oczywiście było troszkę roboty podczas przyjęcia samego w sobie, jak np. podgrzanie jedzenia, ale każdy z gości chętnie pomagał, wszyscy czuli się jak u siebie w domu i to cieszy mnie najbardziej. Zabawa była tak udana, że nim się obejrzałam goście się porozjeżdżali. Time flies, when you're having fun. Oj, za szybko, ale często słyszę, że z weselami to tak już jest. 
Nasz dzień był długi, rozpoczął się o 7:30 przygotowaniami, ceremonia w urzędzie miała miejsce o 10 rano w skromnym gronie najbliższych, a już udało nam się spóźnić o 10 minut :D Po wszystkim, wypiliśmy u nas w domu kawę i herbatę i zebraliśmy się większą grupą na lunch w jednej z restauracji, w której dawniej pracował mój mąż. Po lunchu niektórzy rozeszli się do domu, inni goście poszli na spacer, kto inny się zdrzemnął i na zmianę kończyliśmy przygotowania do wieczoru. O 20:00 przyszli do nas pierwsi goście i rozpoczęła się zabawa.
Nie mogłam wyobrazić sobie tego dnia lepiej. Choć byłam zmęczona chorobą, był to zabiegany czas, nie powiem po wszystkim, gdy już mama i brat wylecieli, a byli u mnie jeszcze przez tydzień, mimo tego ile cudownego czasu spędziliśmy razem, jak pięknie by nie było, potrzebowałam chwilkę do siebie dojść. Całą niedzielę chodziłam w szlafroku. A teraz patrzę na zdjęcia i gdybym mogła zrobiłabym to wszystko jeszcze raz, bo było to tego warte. Będą piękne wspomnienia, nawet ta choroba, to będzie coś nie do zapomnienia, jak to wszystko się potoczyło. Oczywiście, niektóre rzeczy mogły były pójść lepiej, ale tak jest ze wszystkim. Gdy myślę o tym wstecz myślę już teraz tylko z pozytywnymi emocjami :) 

A jak to wygląda u Was? 
Wszystko wyszło tak jak zamierzaliście?
A może jeszcze jesteście w trakcie przygotowań? :)
Uściski, Kasia

Komentarze

  1. Gratulacje!!! Wszystkiego najlepszego dla Młodej Pary na nowej drodze życia 👰🤵 Dużo dużo miłości ♥️♥️♥️

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Za każdy pozostawiony komentarz dziękuje . ♥
Odpowiadam na Wasze komentarze . ♥
Z chęcią zaglądam na Wasze blogi . ♥
Nie toleruję SPAMU!
Pozdrawiam ciepło , Kasia . ♥